~Cisza przyjacielu, rozdziela bardziej niż przestrzeń. Cisza przyjacielu nie przynosi słów, cisza zabija nawet myśli. ~
Helena Poświatowska
-Lewis!- usłyszałam głos Andersona, który
wołał mnie i wskazywał na jedno z wolnych miejsc przy stoliku. Siedzieli tam
sami chłopcy, a najbardziej intrygował mnie czarnoskóry przyjaciel Michaela
(tak, po dwóch tygodniach chodzenia do szkoły dowiedziałam się jak ma na imię
ten debil), który za każdym razem patrzył się nam mnie tak, jakby chciał
zajrzeć w moją duszę. Wiedziałam tylko, że nazywa się Jonathan Walker, ale
wszyscy mówili na niego Diabeł. Z tego co zauważyłam to on, Anderson i kilku
ich znajomych do grzecznych nie należeli, ale też nie przesadzali więc nie
wiedziałam dlaczego akurat Diabeł. Snułam domysły, że to przez jego kolor skóry
albo przez te czarne jak węgiel oczy. Rozejrzałam się po stołówce i tak jak
myślałam wszyscy zamiast jeść gapili się na mnie. Wzruszyłam ramionami i
usiadłam przy wolnym stoliku pod oknem. Zastanawiałam się czy w Brighton
kiedykolwiek świeci słońce. Odkąd tam przebywałam ciągle padało. Napiłam się
mojego ulubionego soku pomarańczowego i kiedy miałam już odchodzić dosiedli się
do mnie Anderson i jego świta, jak ich nazwałam. Miałam wrażenie, że Michael
nabrał do mnie zaufania po tym jak załatwiłam nam projekt z którego dostaliśmy
piątki. Dzięki niemu zarobiłam stówkę, a całą pracę odwaliła za nas koleżanka z
poprzedniej szkoły, którą poprosiłam o pomoc.
-Wołałem cię- zabrał od razu głos.
-No i? To, że wszystkie panny w szkole w
każdej chwili wskoczyłyby ci do łóżka nie znaczy, że ja też- odpyskowałam.
-Nigdy nie mów nigdy, ale ja nie o tym.
Wpadnij dzisiaj na nasz trening- oznajmił jak gdyby nigdy nic.
-Przyszedłeś tu tylko po to żeby zaprosić
mnie na jakiś wasz głupi trening? Bardzo mi przykro, ale nie marnuje czasu na
oglądanie gry bandy amatorów.- podniosłam się z miejsca, ale on złapał mnie za
rękę.
-Uważaj na słowa. To, że polubiłem twój
cięty język nie znaczy, że możesz mówić wszystko, co ci ślina na niego
przyniesie.
Spojrzałam na niego wściekłym wzrokiem i
wyszarpałam rękę z jego uścisku. Gdy byłam już przy wyjściu ze stołówki
usłyszałam nieznajomy mi głos.
-Trening jest o 18.
Nie odwróciłam się, ale jakiś wewnętrzny
głos podpowiadał mi, że był to głos Walkera.
Ten dzień był zły, a nawet bardzo zły.
Pokłóciłam się z babką od angielskiego i dostałam jedynkę z biologii. Z dwóch
ostatnich lekcji postanowiłam się zerwać. Było już po dzwonku i wszyscy
uczniowie siedzieli w klasach. Szłam korytarzem do bocznego wyjścia, nie
chciałam żeby ktoś mnie zauważył. Ale jak zwykle miałam pecha. Natknęłam się na
mojego ulubionego nauczyciela- pana Eltona.
-A dokąd to panienko Lewis?- spytał z
chytrym uśmieszkiem na twarzy. Wiedziałam, że jestem w czarnej dupie. Nie
miałam ochoty po raz kolejny prosić kogoś o zrobienie projektu, a tym bardziej
nie chciałam zostawać po lekcjach przez najbliższy miesiąc. I tak miał już dość
tej szkoły. Właśnie otwierałam buzie żeby coś powiedzieć, ale ktoś mnie ubiegł.
-Dzięki, że na mnie poczekałaś. Już jest
wszystko dobrze- nie miałam zielonego pojęcia o co chodzi Andersonowi dopóki
nie zobaczyłam napisu na drzwiach z których wyszedł.
-Nie ma sprawy. To mogło być coś groźnego-
zaczęłam grać razem z nim.
-Co ci się stało Anderson? O czym wy
mówicie?- spytał wyraźnie niezadowolony Elton.
-Miałem wypadek na zajęciach wychowania
fizycznego. Dostałem piłką w głowę i miałem zawroty. Cassie odprowadziła mnie
do pielęgniarki- kłamał w żywe oczy.
-Wracajcie na lekcje, ale już- rozkazał.
Odeszliśmy w stronę klasy od historii z
której miałam zamiar uciec, oglądając się za siebie i sprawdzając czy Elton za
nami nie idzie. W pewnym momencie Michael pociągnął mnie za rękę.
-Chodź, znam lepsze wyjście z tej szkoły.
Prowadził mnie korytarzem w stronę sali
gimnastycznej, później skręciliśmy do
szatni w której jak się okazało były drzwi na zewnątrz.
-Czemu mi pomogłeś?- spytałam od razu.
-Czemu miałbym ci nie pomóc? W końcu
jesteś tu nowa, a nowym trzeba pomagać.
-Pieprzysz.
-Tak, dosyć często się pieprze.
Pokiwałam głową i stwierdziłam, że nie ma
sensu z nim dyskutować.
-Jest tu jakieś miejsce do którego
chodzicie na wagary?
-Chodź- pociągnął mnie za rękę w stronę
parkingu. Po chwili siedzieliśmy w moim samochodzie.
-Na co jeszcze czekamy?- spytałam
zniecierpliwiona.
-Raczej na kogo. Zaraz powinien być-
oznajmił spokojnym głosem Anderson. Kiedy wypowiadał te słowa drzwi samochodu
otworzyły się. Tylne siedzenie zajął Diabeł.
-Dobra możemy jechać. Tylko dużo wolniej
niż ostatnio- ostrzegł. Naprawdę się wtedy przestraszył.
Przez całą drogę się nie odzywaliśmy nie
licząc wskazówek, których udzielał mi Michael w sprawie miejsca do którego
jechaliśmy. Skręciliśmy z głównej drogi w jakiś las by po chwili zatrzymać się
na niewielkiej polanie. Wysiadłam z samochodu i zaciągnęłam się świeżym
powietrzem. Cały czas padało, ale jakoś
w tamtej chwili przestało mi to przeszkadzać.
-No i co teraz geniuszu?- spytałam z
ironią spoglądając w stronę Andersona.
-Chodź- odpowiedział krótko.
Ruszyliśmy we trójkę nadal nie zamieniając
nawet słowa. Minutę później znaleźliśmy się w drewnianym domku. W środku
znajdowało się łóżko, stół, kilka krzeseł i jakieś szafki. Na podłodze leżały
puszki po piwie i puste butelki po wódce. Widocznie jeszcze nie posprzątali po
ostatniej imprezie.
-Wybacz mi ten bałagan. Dzisiaj przyślę tu
kogoś do sprzątania- odezwał się Anderson.
Zajęłam jedno z krzeseł, a oni usiedli na
łóżku.
-Koniec tej szopki. Czego chcesz? Na pewno
nie pomogłeś mi bezinteresownie- od razu wyłożyłam karty na stół.
-Powiedz coś o sobie. Dlaczego
przeprowadziłaś się tutaj? Kim w ogóle jesteś?
Zadrżałam, ale nie z zimna. Raczej ze
złości. Też chciałam wiedzieć dlaczego rodzice wybrali akurat to miejsce.
-Możemy się przyjaźnić, ale nigdy nie pytajcie
mnie o przeszłość- oznajmiłam poważnym głosem spoglądając na nich uważnie. Nie chcę
o tym gadać, na pewno nie teraz.
-Dobra, ale chyba kiedyś nam coś
opowiesz?- spytał Jonathan.
-Może- uśmiechnęłam się lekko.- Lepiej
powiedzcie mi coś o szkole, ludziach, imprezach i ogólnie o życiu tutaj. I od
razu się spytam. Jest tu jakiś dobry warsztat samochodowy? Chciałabym zamówić sobie
kilka części?
-Po co ci jakieś części?- od razu
zainteresował się Anderson.
-Wpadnijcie do mnie kiedyś to wam pokaże-
puściłam oko Michaelowi i uśmiechnęłam się promiennie do Walkera. Kiedy oni
zaczęli opowiadać o życiu w tym miejscu wyciągnęłam papierosa z kieszeni od
kurtki. To cholerstwo mnie uspokajało, nie mogłam rzucić, szczerze to nawet nie
próbowałam.
-Palisz?- zapytał zdziwiony Diabeł.
-Jak widać- spojrzałam na niego i
wypuściłam dym z ust. Wiedzieli, że
jestem niegrzeczną dziewczynką i pasowało im to. Mi też. Nie dopytywali się o
nic, nie próbowali nic ze mnie wyciągnąć. Pomyślałam wtedy, że możemy być
niezłą paczką. Przynajmniej na chwilę, dopóki nie wyjadę z Brighton. Opuściliśmy
domek po kilku godzinach rozmowy. W sumie to oni gadali, ja tylko zadawałam
pytania.
-Odwiozę was- zaproponowałam.
Po kilku minutach jazdy byliśmy w miasteczku. Jonathan wysiadł pod sklepem, bo
miał do zrobienia jakieś zakupy. Andersona odwiozłam pod sam dom. Od razu
stwierdziłam, że jest bogaty. Duży dom, ładny ogród a na podjeździe stało nowe
Audi.
-Wejdziesz?- zapytał.
-Może innym razem- chciałam chwilkę pobyć
sama, przemyśleć to i owo.
-Jak chcesz, trening o 18, wpadnij-
powiedział jeszcze po czym drzwi się zamknęły, a ja ruszyłam. Kiedy zaparkowałam
przed swoim domem pierwszy raz odkąd byłam w Brighton zaświeciło słońce.