poniedziałek, 14 lipca 2014

2- Leśny domek

Leona Lewis- Better in time

~Cisza przy­jacielu, roz­dziela bar­dziej niż przes­trzeń. Cisza przy­jacielu nie przy­nosi słów, cisza za­bija na­wet myśli. ~
Helena Poświatowska



-Lewis!- usłyszałam głos Andersona, który wołał mnie i wskazywał na jedno z wolnych miejsc przy stoliku. Siedzieli tam sami chłopcy, a najbardziej intrygował mnie czarnoskóry przyjaciel Michaela (tak, po dwóch tygodniach chodzenia do szkoły dowiedziałam się jak ma na imię ten debil), który za każdym razem patrzył się nam mnie tak, jakby chciał zajrzeć w moją duszę. Wiedziałam tylko, że nazywa się Jonathan Walker, ale wszyscy mówili na niego Diabeł. Z tego co zauważyłam to on, Anderson i kilku ich znajomych do grzecznych nie należeli, ale też nie przesadzali więc nie wiedziałam dlaczego akurat Diabeł. Snułam domysły, że to przez jego kolor skóry albo przez te czarne jak węgiel oczy. Rozejrzałam się po stołówce i tak jak myślałam wszyscy zamiast jeść gapili się na mnie. Wzruszyłam ramionami i usiadłam przy wolnym stoliku pod oknem. Zastanawiałam się czy w Brighton kiedykolwiek świeci słońce. Odkąd tam przebywałam ciągle padało. Napiłam się mojego ulubionego soku pomarańczowego i kiedy miałam już odchodzić dosiedli się do mnie Anderson i jego świta, jak ich nazwałam. Miałam wrażenie, że Michael nabrał do mnie zaufania po tym jak załatwiłam nam projekt z którego dostaliśmy piątki. Dzięki niemu zarobiłam stówkę, a całą pracę odwaliła za nas koleżanka z poprzedniej szkoły, którą poprosiłam o pomoc.
-Wołałem cię- zabrał od razu głos.
-No i? To, że wszystkie panny w szkole w każdej chwili wskoczyłyby ci do łóżka nie znaczy, że ja też- odpyskowałam.
-Nigdy nie mów nigdy, ale ja nie o tym. Wpadnij dzisiaj na nasz trening- oznajmił jak gdyby nigdy nic.
-Przyszedłeś tu tylko po to żeby zaprosić mnie na jakiś wasz głupi trening? Bardzo mi przykro, ale nie marnuje czasu na oglądanie gry bandy amatorów.- podniosłam się z miejsca, ale on złapał mnie za rękę.
-Uważaj na słowa. To, że polubiłem twój cięty język nie znaczy, że możesz mówić wszystko, co ci ślina na niego przyniesie.
Spojrzałam na niego wściekłym wzrokiem i wyszarpałam rękę z jego uścisku. Gdy byłam już przy wyjściu ze stołówki usłyszałam nieznajomy mi głos.
-Trening jest o 18.
Nie odwróciłam się, ale jakiś wewnętrzny głos podpowiadał mi, że był to głos Walkera.
Ten dzień był zły, a nawet bardzo zły. Pokłóciłam się z babką od angielskiego i dostałam jedynkę z biologii. Z dwóch ostatnich lekcji postanowiłam się zerwać. Było już po dzwonku i wszyscy uczniowie siedzieli w klasach. Szłam korytarzem do bocznego wyjścia, nie chciałam żeby ktoś mnie zauważył. Ale jak zwykle miałam pecha. Natknęłam się na mojego ulubionego nauczyciela- pana Eltona.
-A dokąd to panienko Lewis?- spytał z chytrym uśmieszkiem na twarzy. Wiedziałam, że jestem w czarnej dupie. Nie miałam ochoty po raz kolejny prosić kogoś o zrobienie projektu, a tym bardziej nie chciałam zostawać po lekcjach przez najbliższy miesiąc. I tak miał już dość tej szkoły. Właśnie otwierałam buzie żeby coś powiedzieć, ale ktoś mnie ubiegł.
-Dzięki, że na mnie poczekałaś. Już jest wszystko dobrze- nie miałam zielonego pojęcia o co chodzi Andersonowi dopóki nie zobaczyłam napisu na drzwiach z których wyszedł.
-Nie ma sprawy. To mogło być coś groźnego- zaczęłam grać razem z nim.
-Co ci się stało Anderson? O czym wy mówicie?- spytał wyraźnie niezadowolony Elton.
-Miałem wypadek na zajęciach wychowania fizycznego. Dostałem piłką w głowę i miałem zawroty. Cassie odprowadziła mnie do pielęgniarki- kłamał w żywe oczy.
-Wracajcie na lekcje, ale już- rozkazał.
Odeszliśmy w stronę klasy od historii z której miałam zamiar uciec, oglądając się za siebie i sprawdzając czy Elton za nami nie idzie. W pewnym momencie Michael pociągnął mnie za rękę.
-Chodź, znam lepsze wyjście z tej szkoły.
Prowadził mnie korytarzem w stronę sali gimnastycznej, później skręciliśmy do  szatni w której jak się okazało były drzwi na zewnątrz.
-Czemu mi pomogłeś?- spytałam od razu.
-Czemu miałbym ci nie pomóc? W końcu jesteś tu nowa, a nowym trzeba pomagać.
-Pieprzysz.
-Tak, dosyć często się pieprze.
Pokiwałam głową i stwierdziłam, że nie ma sensu z nim dyskutować.
-Jest tu jakieś miejsce do którego chodzicie na wagary?
-Chodź- pociągnął mnie za rękę w stronę parkingu. Po chwili siedzieliśmy w moim samochodzie.
-Na co jeszcze czekamy?- spytałam zniecierpliwiona.
-Raczej na kogo. Zaraz powinien być- oznajmił spokojnym głosem Anderson. Kiedy wypowiadał te słowa drzwi samochodu otworzyły się. Tylne siedzenie zajął Diabeł.
-Dobra możemy jechać. Tylko dużo wolniej niż ostatnio- ostrzegł. Naprawdę się wtedy przestraszył.
Przez całą drogę się nie odzywaliśmy nie licząc wskazówek, których udzielał mi Michael w sprawie miejsca do którego jechaliśmy. Skręciliśmy z głównej drogi w jakiś las by po chwili zatrzymać się na niewielkiej polanie. Wysiadłam z samochodu i zaciągnęłam się świeżym powietrzem.  Cały czas padało, ale jakoś w tamtej chwili przestało mi to przeszkadzać.
-No i co teraz geniuszu?- spytałam z ironią spoglądając w stronę Andersona.
-Chodź- odpowiedział krótko.
Ruszyliśmy we trójkę nadal nie zamieniając nawet słowa. Minutę później znaleźliśmy się w drewnianym domku. W środku znajdowało się łóżko, stół, kilka krzeseł i jakieś szafki. Na podłodze leżały puszki po piwie i puste butelki po wódce. Widocznie jeszcze nie posprzątali po ostatniej imprezie.
-Wybacz mi ten bałagan. Dzisiaj przyślę tu kogoś do sprzątania- odezwał się Anderson.
Zajęłam jedno z krzeseł, a oni usiedli na łóżku.
-Koniec tej szopki. Czego chcesz? Na pewno nie pomogłeś mi bezinteresownie- od razu wyłożyłam karty na stół.
-Powiedz coś o sobie. Dlaczego przeprowadziłaś się tutaj? Kim w ogóle jesteś?
Zadrżałam, ale nie z zimna. Raczej ze złości. Też chciałam wiedzieć dlaczego rodzice wybrali akurat to miejsce.
-Możemy się przyjaźnić, ale nigdy nie pytajcie mnie o przeszłość- oznajmiłam poważnym głosem spoglądając na nich uważnie. Nie chcę o tym gadać, na pewno nie teraz.
-Dobra, ale chyba kiedyś nam coś opowiesz?- spytał Jonathan.
-Może- uśmiechnęłam się lekko.- Lepiej powiedzcie mi coś o szkole, ludziach, imprezach i ogólnie o życiu tutaj. I od razu się spytam. Jest tu jakiś dobry warsztat samochodowy? Chciałabym zamówić sobie kilka części?
-Po co ci jakieś części?- od razu zainteresował się Anderson.
-Wpadnijcie do mnie kiedyś to wam pokaże- puściłam oko Michaelowi i uśmiechnęłam się promiennie do Walkera. Kiedy oni zaczęli opowiadać o życiu w tym miejscu wyciągnęłam papierosa z kieszeni od kurtki. To cholerstwo mnie uspokajało, nie mogłam rzucić, szczerze to nawet nie próbowałam.
-Palisz?- zapytał zdziwiony Diabeł.
-Jak widać- spojrzałam na niego i wypuściłam dym z  ust. Wiedzieli, że jestem niegrzeczną dziewczynką i pasowało im to. Mi też. Nie dopytywali się o nic, nie próbowali nic ze mnie wyciągnąć. Pomyślałam wtedy, że możemy być niezłą paczką. Przynajmniej na chwilę, dopóki nie wyjadę z Brighton. Opuściliśmy domek po kilku godzinach rozmowy. W sumie to oni gadali, ja tylko zadawałam pytania.
-Odwiozę was- zaproponowałam.
Po kilku minutach jazdy byliśmy w  miasteczku. Jonathan wysiadł pod sklepem, bo miał do zrobienia jakieś zakupy. Andersona odwiozłam pod sam dom. Od razu stwierdziłam, że jest bogaty. Duży dom, ładny ogród a na podjeździe stało nowe Audi.
-Wejdziesz?- zapytał.
-Może innym razem- chciałam chwilkę pobyć sama, przemyśleć to i owo.
-Jak chcesz, trening o 18, wpadnij- powiedział jeszcze po czym drzwi się zamknęły, a ja ruszyłam. Kiedy zaparkowałam przed swoim domem pierwszy raz odkąd byłam w Brighton zaświeciło słońce.




piątek, 20 czerwca 2014

1- Pierwszy dzień

Ten rozdział dedykuję Truskaweczce :) dziękuję za wsparcie :* 



~Nie ma zbyt wiele czasu, by być szczęśli­wym. Dni prze­mijają szyb­ko. Życie jest krótkie. W księdze naszej przyszłości wpi­suje­my marze­nia, a ja­kaś niewidzial­na ręka nam je przek­reśla. Nie ma­my wte­dy żad­ne­go wy­boru. Jeżeli nie jes­teśmy szczęśli­wi dziś, jak pot­ra­fimy być ni­mi jutro? ~
                                                                                                                 Phil Bosmans 


Pogoda w tamtym dniu zgrała się z jej paskudnym humorem. Ona uwielbiała słońce a dzisiaj od samego rana ciągle padało. Średniej wielkości budynek z małymi oknami i czerwonym dachem przypominał jej raczej więzienie niż szkołę. Pierwsza klasa liceum i pierwszy dzień w nowym miejscu sprawiały, że jeszcze bardziej się denerwowała. Przekroczyła drzwi budynku i udała się do sekretariatu żeby odebrać swój plan lekcji. Już na początku stwierdziła, że nie polubi tego miejsca. Ściany były pomalowane na zielono, a ona nienawidziła tego koloru. Po korytarzu kręciło się sporo osób, ale i tak mało w porównaniu z jej poprzednią szkołą. Czego się spodziewać po takim zadupiu pomyślała. Była pewna, że stanie się tutaj atrakcją. Wiedziała, że pozostali uczniowie znają się bardzo dobrze a ona przecież jest nowa. Zadzwonił dzwonek oznajmiający wszystkim początek lekcji. Nie ma to jak spóźnić się pierwszego dnia. Szła z kartką i książkami w ręku szukając klasy z numerem 105 kiedy ktoś wyjechał z za zakrętu na deskorolce i wpadł prosto na nią. Podręczniki znalazły się na podłodze a ona razem z nimi. Tego było już za wiele.
-Uważaj jak jeździsz do cholery!- syknęła na nieznajomego po czym zaczęła zbierać swoje rzeczy.
-A ty jak chodzisz- usłyszała męski głos.
Zagotowało się w niej. Opanowała jednak emocje i z dumą uniosła twarz.
-Mam nadzieję, że nie spotkam tu więcej takich idiotów jak ty- docięła i posłała nieznajomemu wyrafinowany uśmieszek. Następnie podniosła książki i odeszła w stronę klasy, która znajdowała się na końcu korytarza.
-Panna Cassandra Lewis. Pierwszy dzień a ty już musiałaś się spóźnić? - usłyszała „gorące” powitanie od pana Elsona, mężczyzny w średnim wieku, który uczył matematyki.
-Miałam problem z trafieniem do klasy- burknęła. Wiedziała, że nie będzie w dobrych relacjach z tym nauczycielem a na dodatek teraz wszyscy się na nią gapili jakby była nowym zwierzęciem w zoo.
-Siadaj- rozkazał po czym wrócił do pisania tematu na tablicy.
Nie zdążyła zrobić nawet kroku gdy do sali wkroczył jeden z powodów jej spóźnienia. Zajęła miejsce w ostatniej ławce skąd mogła lepiej przyjrzeć się chłopakowi z którym przed kilkoma minutami miała lekkie spięcie. Ciemne brązowe włosy tworzyły artystyczny nieład. Zjechała niżej i zobaczyła duże, roześmiane, niebieskie oczy i pełne malinowe usta. Chłopak ubrany był w bordową bluzę i jeansy przez co wyglądał luzacko ale i przyzwoicie. Cała jego postawa wyrażała pewność siebie. Cassie od razu stwierdziła, że jest on kimś w tej szkole.
-Proszę bardzo, jest kolejny król spóźnień. Nie mogłeś sobie odmówić Anderson, prawda?
-O to cały ja panie profesorze- uśmiechnął się jakby wcześniej był przygotowany na potyczkę słowną z nauczycielem.
-A ja nie toleruję takiego zachowania dlatego ty i panna Lewis przygotujecie projekt na następny poniedziałek, a teraz siadaj.
Widać było, że chłopak ma jeszcze coś do powiedzenia, ale postanowił ugryźć się w język i zajął jedną z ostatnich ławek pod oknem obok przystojnego czarnoskórego bruneta, który od początku lekcji obserwował ją swoim czarnymi jak węgiel oczami.
Pamiętała swoją wściekłość jakby to było dzisiaj. Zarobiła karę już pierwszego dnia a na dodatek z jakimś niekulturalnym dupkiem. Kiedy zadzwonił dzwonek szybko wstała i wyszła z klasy żeby tylko nie mieć kontaktu z tym jak go określiła w myślach przygłupem.
Dzień dłużył się niemiłosiernie a do tego wiele osób w czasie przerw podchodziło do niej i się przedstawiało proponując pomoc w postaci pokazania szkoły i miasteczka. Nie miała zamiaru z nikim się spoufalać dlatego szybko ich zbywała nie zaszczycając ich nawet krótkim uśmiechem. Byli to głównie chłopcy zachwyceni jej nieprzeciętną urodą. Długie blond włosy splecione w luźnego warkocza zdecydowanie wyróżniały ją spośród pozostałych dziewczyn. Niebieskie oczy skrywały wiele tajemnic a duże, czerwone usta zachęcały do tego by je całować. Ubrana w czarne rurki i czarną skórę wzbudzała sensacje wszędzie tam, gdzie się pojawiła.
-Ej nowa!- usłyszała wołanie po lekcjach kiedy szła w stronę swojego BMW. Rodzice byli tak dobrzy, że zostawili jej samochód. Kiedy zorientowała się, że to Anderson zignorowała go.
-Nie słyszysz, mówię do ciebie!- otworzyła już drzwi samochodu i rzuciła swoją torbę na tylne siedzenie.
-Nie kurwa, nie słyszę- warknęła- nie mam zamiaru tracić na ciebie czasu.
-Może trochę grzeczniej co?
Kiedy Cassie odwróciła się żeby po raz kolejny coś odpyskować zobaczyła, że jest z nim czarnoskóry brunet. Zmierzyła go uważnym wzorkiem po czym przeniosła spojrzenie na pana A.
-Czego?- nie miała zamiaru być miła, a szczególnie po tym jak ją potraktował dzisiaj rano.
-Chyba mamy projekt do zrobienia, zapomniałaś?- spytał unosząc jedną brew do góry. Nie, doskonale o tym pamiętała i nic sobie z tego nie robiła.
-Jebie mnie jakiś projekt- nie czekając na ich reakcje wsiadła do samochodu i odpaliła silnik.
Już miała odjeżdżać kiedy ten idiota Anderson zajął miejsce po stronie pasażera.
-Ostra jesteś ale nie ze mną te numery.
-Wysiadaj- oznajmiła nad wyraz spokojnym głosem.
-Nie ma mowy, musimy coś ustalić. Nie znasz tego starego capa. Jeśli tego nie zrobimy będziemy mieli przejebane przez cały rok.
-To zrób to sam- posłała mu uśmieszek.- a teraz wysiadaj bo odjeżdżam.
-Już mówiłem, że nie- również uśmiechnął się do niej w perfidny sposób.
-Jak chcesz- wzruszyła ramionami po czym z piskiem opon ruszyła ze szkolnego parkingu.   

-Pojebało cię- krzyknął Anderson kiedy wreszcie dojechali na miejsce. Cassie zaparkowała na podjeździe przed domem, który zdecydowanie odróżniał się od tych okolicznych. Wielkością i urodą przypominał raczej pałac. Rzeźby, zdobienia, wieżyczki na to było stać naprawdę tylko bogatych. A do tego piękny dziedziniec i ogród jak z bajki.
-Mówiłam żebyś wysiadł- bezradnie wzruszyła ramionami.
-Jesteś wariatką! Jechałaś prawie 200 kilometrów na godzinę. Mogłaś nas zabić!- gorączkował się.
Cassie myślała, że wybuchnie głośnym śmiechem. Chyba do końca życia nie zapomni miny tego idioty. Naprawdę się bał.
-Chyba musisz zmienić pieluchę- docięła mu.
-Przecież ty nawet nie masz prawa jazdy- zignorował jej poprzednią uwagę.
-Jak widzisz bez tego papierka też da się jeździć- skłamała. Skończyła już 16 lat i miała prawo jazdy wyrobione za zgodą rodziców. Nie zważając na niego weszła do domu i zaczęła grzebać w lodówce.
-Co ty do cholery robisz?- spytał. Rozglądał się po kuchni, która podobnie jak całe to miejsce zrobiła na nim ogromne wrażenie. Nie należał do ludzi biednych, ale takich luksusów u siebie nie miał.
-Ty jeszcze tutaj?
-Jedno słowo, siedem liter- PROJEKT- usłyszała w odpowiedzi.
-Już mówiłam, że jebie mnie to. Co zrobi ten twój profesorek? Zadzwoni do moich rodziców? Powodzenia. Wyśle mnie do dyrektora, wywali ze szkoły? Proszę bardzo- odpowiedziała znudzona jednocześnie mieszając coś w garnku.
-Nie, wypierdoli mnie z drużyny- powiedział ze złością.
-To nadal tylko twój problem- zauważyła.
-Nie będę odwalał całej pracy sam- usiadł na jednym z krzeseł barowych i z uwagą przyglądał się jej poczynaniom w kuchni.
-A mi na tym nie zależy, a jak masz z tym taki problem to powiedz jakiemuś kujonowi żeby ci to zrobił albo komuś zapłać. Chyba masz jakąś reputację wśród tych debili?- spojrzała na niego pierwszy raz odkąd weszli do domu.
-Spostrzegawcza jesteś. Wystarczył ci jeden dzień żeby to zrozumieć. Jakby to było takie łatwe to bym tu nie siedział. Ten stary dziad nie jest takim idiotą. Będzie wiedział jeśli napisze nam ktoś ze szkoły. Uczy nas już od podstawówki- wyjaśnił szybko.
-Dawaj stówę a to załatwię- oznajmiła ze spokojem w głosie.
-Chyba cię pojebało. Dam ci stówkę a ty mnie wystawisz- oburzył się.
-Nie ma kasy nie ma projektu- po raz kolejny dzisiaj wzruszyła ramionami. Spróbowała sosu i chyba był już dobry bo wyjęła talerz i nałożyła na niego porcję ryżu, po czym polała go czerwoną polewą. Nalała jeszcze szklankę soku pomarańczowego i usiadła przy stole.
-A ja?- spytał z oburzeniem Anderson- jestem twoim gościem.
-Niechcianym gościem- poprawiła go po czym zabrała się do jedzenia. Nie zwracając na nią uwagi chłopak podszedł do kuchenki i nałożył sobie sporą porcję. Również napełnił szklankę sokiem i usiadł naprzeciwko Cassie. Ta pokiwała tylko głową i nic nie powiedziała. Zjedli w ciszy i tylko czasem pan A spoglądał na nią dziwnym wzrokiem. Kiedy skończył włożył talerz do zlewu i udał się w kierunku drzwi. Zanim jednak wyszedł musiał coś powiedzieć.
-Całkiem nieźle gotujesz, a swoją stówę dostaniesz jutro w szkole.
Kiedy została sama uśmiechnęła się do siebie pewna tego, że ten dupek i tak nie da jej spokoju.
 

środa, 18 czerwca 2014

Prolog

No cóż Kochani :) nadszedł dzień mojego powrotu i ruszam z nowym blogiem :D na razie krótki Prolog, a później pierwszy rozdział :) miłego czytania <3


~W życiu bowiem istnieją rzeczy, o które warto walczyć do samego końca.~
                                                                                                                  Paulo Coelho


W małym malowniczym miasteczku Brighton wszyscy się bardzo dobrze znali. Szkoła, Kościół, kilka sklepów, malutkie kino otwarte tylko w soboty i niedziele wystarczały mieszkańcom. W słoneczne dni większość z nich spędzała czas nad okoliczną rzeką lub w parku skrywając się w cieniu przed skwarem. Młodzi chłopcy grali w piłkę nożną a dziewczyny skakały przez gumę. Cassie od samego początku zastanawiała się dlaczego rodzice wybrali akurat to miejsce. Dla niej to była wyłącznie jakaś dziura znajdująca się na końcu świata. Co ona miała tu do cholery robić? Bardzo dobrze pamiętała awanturę jaką wtedy zrobiła swoim opiekunom. Była wściekła. Czy rodzice myśleli, że jeśli przeprowadzą się 500 kilometrów od miejsca w którym wcześniej mieszkali to ona zapomni?  Nie, nigdy. Chyba, że dadzą jej tabletkę, która usuwa wszystkie wspomnienia. Kupili ogromny dom z basenem i ogrodem, a później zostawili ją tam samą. Nie miała żadnego wsparcia z ich strony, pojawiali się w domu kilka razy w roku, a prezenty i pieniądze, których nigdy nie brakowało miały zastąpić miłość, która w ich domu się już skończyła. Chciała się wtedy zabić. Nie miała dla kogo żyć. Straciła osobę, która była dla niej najbliższa, straciła swoją drużynę na, którą zawsze mogła liczyć. I uratował ją wtedy on. Przyśnił jej się i kazał tak po prostu żyć i zrobić te rzeczy, które razem planowali. To był jak grom z jasnego nieba. Wzięła się za siebie i jedyną pozostałością z tych mrocznych czasów  był paskudny nałóg. Paliła, ale teraz już znacznie mniej.
Miała wtedy 16 lat i plany na przyszłość a znalazła się w Brighton…