~Nie ma zbyt wiele czasu, by być szczęśliwym. Dni przemijają szybko. Życie jest krótkie. W księdze naszej przyszłości wpisujemy marzenia, a jakaś niewidzialna ręka nam je przekreśla. Nie mamy wtedy żadnego wyboru. Jeżeli nie jesteśmy szczęśliwi dziś, jak potrafimy być nimi jutro? ~
Phil Bosmans
Pogoda w tamtym dniu zgrała się z jej
paskudnym humorem. Ona uwielbiała słońce a dzisiaj od samego rana ciągle
padało. Średniej wielkości budynek z małymi oknami i czerwonym dachem przypominał
jej raczej więzienie niż szkołę. Pierwsza klasa liceum i pierwszy dzień w nowym
miejscu sprawiały, że jeszcze bardziej się denerwowała. Przekroczyła drzwi
budynku i udała się do sekretariatu żeby odebrać swój plan lekcji. Już na
początku stwierdziła, że nie polubi tego miejsca. Ściany były pomalowane na
zielono, a ona nienawidziła tego koloru. Po korytarzu kręciło się sporo osób,
ale i tak mało w porównaniu z jej poprzednią szkołą. Czego się spodziewać po
takim zadupiu pomyślała. Była pewna, że stanie się tutaj atrakcją. Wiedziała,
że pozostali uczniowie znają się bardzo dobrze a ona przecież jest nowa. Zadzwonił
dzwonek oznajmiający wszystkim początek lekcji. Nie ma to jak spóźnić się
pierwszego dnia. Szła z kartką i książkami w ręku szukając klasy z numerem 105
kiedy ktoś wyjechał z za zakrętu na deskorolce i wpadł prosto na nią.
Podręczniki znalazły się na podłodze a ona razem z nimi. Tego było już za
wiele.
-Uważaj jak jeździsz do cholery!- syknęła
na nieznajomego po czym zaczęła zbierać swoje rzeczy.
-A ty jak chodzisz- usłyszała męski głos.
Zagotowało się w niej. Opanowała jednak
emocje i z dumą uniosła twarz.
-Mam nadzieję, że nie spotkam tu więcej
takich idiotów jak ty- docięła i posłała nieznajomemu wyrafinowany uśmieszek.
Następnie podniosła książki i odeszła w stronę klasy, która znajdowała się na
końcu korytarza.
-Panna Cassandra Lewis. Pierwszy dzień a
ty już musiałaś się spóźnić? - usłyszała „gorące” powitanie od pana Elsona,
mężczyzny w średnim wieku, który uczył matematyki.
-Miałam problem z trafieniem do klasy-
burknęła. Wiedziała, że nie będzie w dobrych relacjach z tym nauczycielem a na
dodatek teraz wszyscy się na nią gapili jakby była nowym zwierzęciem w zoo.
-Siadaj- rozkazał po czym wrócił do
pisania tematu na tablicy.
Nie zdążyła zrobić nawet kroku gdy do sali
wkroczył jeden z powodów jej spóźnienia. Zajęła miejsce w ostatniej ławce skąd
mogła lepiej przyjrzeć się chłopakowi z którym przed kilkoma minutami miała
lekkie spięcie. Ciemne brązowe włosy tworzyły artystyczny nieład. Zjechała
niżej i zobaczyła duże, roześmiane, niebieskie oczy i pełne malinowe usta.
Chłopak ubrany był w bordową bluzę i jeansy przez co wyglądał luzacko ale i
przyzwoicie. Cała jego postawa wyrażała pewność siebie. Cassie od razu
stwierdziła, że jest on kimś w tej szkole.
-Proszę bardzo, jest kolejny król
spóźnień. Nie mogłeś sobie odmówić Anderson, prawda?
-O to cały ja panie profesorze- uśmiechnął
się jakby wcześniej był przygotowany na potyczkę słowną z nauczycielem.
-A ja nie toleruję takiego zachowania dlatego
ty i panna Lewis przygotujecie projekt na następny poniedziałek, a teraz
siadaj.
Widać było, że chłopak ma jeszcze coś do
powiedzenia, ale postanowił ugryźć się w język i zajął jedną z ostatnich ławek
pod oknem obok przystojnego czarnoskórego bruneta, który od początku lekcji
obserwował ją swoim czarnymi jak węgiel oczami.
Pamiętała swoją wściekłość jakby to było
dzisiaj. Zarobiła karę już pierwszego dnia a na dodatek z jakimś niekulturalnym
dupkiem. Kiedy zadzwonił dzwonek szybko wstała i wyszła z klasy żeby tylko nie
mieć kontaktu z tym jak go określiła w myślach przygłupem.
Dzień dłużył się niemiłosiernie a do tego
wiele osób w czasie przerw podchodziło do niej i się przedstawiało proponując
pomoc w postaci pokazania szkoły i miasteczka. Nie miała zamiaru z nikim się
spoufalać dlatego szybko ich zbywała nie zaszczycając ich nawet krótkim
uśmiechem. Byli to głównie chłopcy zachwyceni jej nieprzeciętną urodą. Długie
blond włosy splecione w luźnego warkocza zdecydowanie wyróżniały ją spośród pozostałych
dziewczyn. Niebieskie oczy skrywały wiele tajemnic a duże, czerwone usta
zachęcały do tego by je całować. Ubrana w czarne rurki i czarną skórę wzbudzała
sensacje wszędzie tam, gdzie się pojawiła.
-Ej nowa!- usłyszała wołanie po lekcjach
kiedy szła w stronę swojego BMW. Rodzice byli tak dobrzy, że zostawili jej
samochód. Kiedy zorientowała się, że to Anderson zignorowała go.
-Nie słyszysz, mówię do ciebie!- otworzyła
już drzwi samochodu i rzuciła swoją torbę na tylne siedzenie.
-Nie kurwa, nie słyszę- warknęła- nie mam
zamiaru tracić na ciebie czasu.
-Może trochę grzeczniej co?
Kiedy Cassie odwróciła się żeby po raz
kolejny coś odpyskować zobaczyła, że jest z nim czarnoskóry brunet. Zmierzyła
go uważnym wzorkiem po czym przeniosła spojrzenie na pana A.
-Czego?- nie miała zamiaru być miła, a
szczególnie po tym jak ją potraktował dzisiaj rano.
-Chyba mamy projekt do zrobienia,
zapomniałaś?- spytał unosząc jedną brew do góry. Nie, doskonale o tym pamiętała
i nic sobie z tego nie robiła.
-Jebie mnie jakiś projekt- nie czekając na
ich reakcje wsiadła do samochodu i odpaliła silnik.
Już miała odjeżdżać kiedy ten idiota
Anderson zajął miejsce po stronie pasażera.
-Ostra jesteś ale nie ze mną te numery.
-Wysiadaj- oznajmiła nad wyraz spokojnym
głosem.
-Nie ma mowy, musimy coś ustalić. Nie
znasz tego starego capa. Jeśli tego nie zrobimy będziemy mieli przejebane przez
cały rok.
-To zrób to sam- posłała mu uśmieszek.- a
teraz wysiadaj bo odjeżdżam.
-Już mówiłem, że nie- również uśmiechnął
się do niej w perfidny sposób.
-Jak chcesz- wzruszyła ramionami po czym z
piskiem opon ruszyła ze szkolnego parkingu.
-Pojebało cię- krzyknął Anderson kiedy
wreszcie dojechali na miejsce. Cassie zaparkowała na podjeździe przed domem,
który zdecydowanie odróżniał się od tych okolicznych. Wielkością i urodą
przypominał raczej pałac. Rzeźby, zdobienia, wieżyczki na to było stać naprawdę
tylko bogatych. A do tego piękny dziedziniec i ogród jak z bajki.
-Mówiłam żebyś wysiadł- bezradnie
wzruszyła ramionami.
-Jesteś wariatką! Jechałaś prawie 200
kilometrów na godzinę. Mogłaś nas zabić!- gorączkował się.
Cassie myślała, że wybuchnie głośnym
śmiechem. Chyba do końca życia nie zapomni miny tego idioty. Naprawdę się bał.
-Chyba musisz zmienić pieluchę- docięła
mu.
-Przecież ty nawet nie masz prawa jazdy-
zignorował jej poprzednią uwagę.
-Jak widzisz bez tego papierka też da się
jeździć- skłamała. Skończyła już 16 lat i miała prawo jazdy wyrobione za zgodą
rodziców. Nie zważając na niego weszła do domu i zaczęła grzebać w lodówce.
-Co ty do cholery robisz?- spytał.
Rozglądał się po kuchni, która podobnie jak całe to miejsce zrobiła na nim
ogromne wrażenie. Nie należał do ludzi biednych, ale takich luksusów u siebie
nie miał.
-Ty jeszcze tutaj?
-Jedno słowo, siedem liter- PROJEKT- usłyszała
w odpowiedzi.
-Już mówiłam, że jebie mnie to. Co zrobi
ten twój profesorek? Zadzwoni do moich rodziców? Powodzenia. Wyśle mnie do
dyrektora, wywali ze szkoły? Proszę bardzo- odpowiedziała znudzona jednocześnie
mieszając coś w garnku.
-Nie, wypierdoli mnie z drużyny-
powiedział ze złością.
-To nadal tylko twój problem- zauważyła.
-Nie będę odwalał całej pracy sam- usiadł
na jednym z krzeseł barowych i z uwagą przyglądał się jej poczynaniom w kuchni.
-A mi na tym nie zależy, a jak masz z tym
taki problem to powiedz jakiemuś kujonowi żeby ci to zrobił albo komuś zapłać.
Chyba masz jakąś reputację wśród tych debili?- spojrzała na niego pierwszy raz
odkąd weszli do domu.
-Spostrzegawcza jesteś. Wystarczył ci jeden
dzień żeby to zrozumieć. Jakby to było takie łatwe to bym tu nie siedział. Ten
stary dziad nie jest takim idiotą. Będzie wiedział jeśli napisze nam ktoś ze
szkoły. Uczy nas już od podstawówki- wyjaśnił szybko.
-Dawaj stówę a to załatwię- oznajmiła ze
spokojem w głosie.
-Chyba cię pojebało. Dam ci stówkę a ty
mnie wystawisz- oburzył się.
-Nie ma kasy nie ma projektu- po raz
kolejny dzisiaj wzruszyła ramionami. Spróbowała sosu i chyba był już dobry bo
wyjęła talerz i nałożyła na niego porcję ryżu, po czym polała go czerwoną
polewą. Nalała jeszcze szklankę soku pomarańczowego i usiadła przy stole.
-A ja?- spytał z oburzeniem Anderson-
jestem twoim gościem.
-Niechcianym gościem- poprawiła go po czym
zabrała się do jedzenia. Nie zwracając na nią uwagi chłopak podszedł do
kuchenki i nałożył sobie sporą porcję. Również napełnił szklankę sokiem i
usiadł naprzeciwko Cassie. Ta pokiwała tylko głową i nic nie powiedziała.
Zjedli w ciszy i tylko czasem pan A spoglądał na nią dziwnym wzrokiem. Kiedy
skończył włożył talerz do zlewu i udał się w kierunku drzwi. Zanim jednak
wyszedł musiał coś powiedzieć.
-Całkiem nieźle gotujesz, a swoją stówę
dostaniesz jutro w szkole.
Kiedy została sama uśmiechnęła się do siebie
pewna tego, że ten dupek i tak nie da jej spokoju.